W pierwszej kwarcie spotkania między Sokołem Łańcut a Czarnymi, obie drużyny miały problemy z nabraniem tempa – przez pierwsze 10 minut tylko 22 punkty zostały zdobyte łącznie przez obie strony. Michał Michalak zaimponował swoim umiejętnym rzutem do kosza, podczas gdy rozgrywający Caffey postawił na bardziej altruistyczną grę, częściej decydując się na pasowanie piłki. Griciunas z Czarnych wymiękał w konfrontacji z potężnym fizycznie Kempem z Sokoła, mimo to pokazał solidną grę w obronie. Zabrakło skuteczności, jak w przypadku dwóch niecelnych rzutów Kohsa spod kosza.
W drugiej kwarcie rywalizacja zaczęła się rozwijać. Stało się jasne, że jest to mecz walki, gdzie liderzy muszą udowodnić swoje umiejętności. Corey Sanders, lider Sokoła, zdobył połowę punktów dla swojego zespołu przed przerwą (15 z 30), co świadczyło o jego determinacji i talentach. W całym meczu zapisał na swoje konto imponujące 23 punkty, 8/12 strzałów celnych i 7 asyst. Przez pierwsze 20 minut, obie drużyny zdobyły tylko jedną „trójkę”, co odbiło się na optyce meczu. Gospodarze mieli swoje momenty i stopniowo budowali przewagę, ale szybko zniknęła ona dzięki fenomenalnej serii 10:0 Cesnauskisa, który dał Czarnym prowadzenie przed przerwą (32:30).
Bitwa pod koszem okazała się kluczowa. Wiele piłek trafiało do grania podkoszowego Sokoła, a Czarni skupili się na wykorzystaniu swojego asem w rękawie – Michalaka, który uzbierał 9 punktów w pierwszej połowie, a do końca meczu udało mu się podwoić ten wynik. Skuteczność w zbiórkach miała również istotne znaczenie w tym spotkaniu. Sokół Łańcut minimalnie przewyższył Czarnych w tym aspekcie (44:41), chociaż pojedynek między środkowymi wygrał zawodnik Czarnych (Griciunas kontra Kemp 14:12).
Po zmianie stron obie drużyny energetycznie rzuciły się do ofensywy. Była to najbardziej dynamiczna kwarta spotkania, którą niewielką przewagą zwyciężyli Czarni (26:24) – porównując ją do pierwszej, można odnieść wrażenie, jakby obserwowano dwa zupełnie różne mecze.